Spartanie
 
Spartanie.
Gdy dziś odwołujemy się do antycznej Grecji jako do ważnego źródła europejskiej czy amerykańskiej kultury politycznej, mamy na myśli przede wszystkim demokrację ateńską. Jednak aż do końca XVIII w. za państwo o idealnym ustroju powszechnie uważano dawną Spartę. Gdy w roku 1772 Jan Jakub Rousseau, pełen podziwu dla konfederacji barskiej, pisze Uwagi o ustroju Polski i jego planowanej reformie, jednym ze wzorów, jakie podsuwa Polakom marzącym o wyzwoleniu się spod dominacji potężnego sąsiada, są prawa Likurga, na wpół legendarnego reformatora spartańskiego, który miał żyć około 800 roku przed Chrystusem. Podejrzewam jednak, że gdyby bardzo wrażliwy i delikatny, jak wynika z Wyznań, Rousseau znalazł się w starożytnej Sparcie, szybko przyznałby rację mieszkańcowi Sybaris, miasta w południowej Italii, którego obywatele słynęli z zamiłowania do luksusu. Sybaryta odwiedziwszy Spartę powiedział: „Teraz doskonale rozumiem, dlaczego Spartanie z takim zapałem oddają życie na wojnie!”
Myślę zresztą, że każdemu z nas życie w Sparcie wydałoby się koszmarem. Państwo, które wychowywało obywatela od kolebki aż po grób, którego obsesją było rozwijanie sprawności wojskowej mieszkańców po to, by utrzymać w ryzach podbitych sąsiadów, nie budzi dziś większej sympatii niż hitlerowskie Niemcy, dla których było ono zresztą wzorem.
Co więc sprawiało, że prawa Likurga tak pociągały Rzymian, renesansowych humanistów czy genewskiego pisarza i filozofa? Dlaczego Sparta jako wzór ustroju tak długo przyćmiewała Ateny? Moim zdaniem jedną z przyczyn było to, że przez cały ten czas czytano chętnie ateńskich pisarzy, którzy korzystając z panującej w Atenach wolności słowa krytykowali ustrój własnego miasta, wykazując na przykład absurdalność obsadzania urzędów w drodze losowania czy zgubny wpływ demagogów na życie polityczne. Poza tym, podobnie jak stalinowski Związek Radziecki miał wielu sympatyków wśród zachodnich intelektualistów, tak też Sokrates, Platon czy Ksenofont podziwiali Spartę jako kraj, w którym obmyślony z góry rozumny system wychowuje mieszkańców na idealnych obywateli.
Plutarch w biografii Likurga opowiada, że aby udowodnić Spartanom, jak istotne jest wychowanie, prawodawca przeprowadził eksperyment kynologiczny: szczenię psa myśliwskiego wychował na pieska pokojowego i odwrotnie. W nieco podobny sposób posługiwał się biologią dla celów politycznych stalinowski uczony Łysenko, który zwalczając burżuazyjną i reakcyjną genetykę dowodził, że człowiek i zwierzęta przekazują potomstwu cechy nabyte. Z tych badań również wynikała wielka rola wychowania w życiu jednostek i państwa. Uczonych, którzy podawali w wątpliwość ich wyniki, czekała reedukacja w łagrach.
Polski uzus językowy sprawia, że jest dla nas oczywiste, że dobre wychowanie, a więc grzeczność, uprzejmość, jest wynikiem skutecznych działań wychowawczych. W tej dziedzinie Spartanie imponowali pozostałym Grekom, przynajmniej jeśli chodzi o szacunek wobec starszych. Autorzy starożytni opowiadają o starcu, który przyszedł na przedstawienie w ateńskim teatrze, gdy miejsca już były zajęte. Nieszczęśnik chodził po całej widowni, bezskutecznie szukając miejsca. Wreszcie znalazł się tam, gdzie siedzieli posłowie spartańscy, którzy na jego widok wstali i poprosili, żeby usiadł. Ten odruch Spartan wywołał owację w całym teatrze. Ci Ateńczycy, zauważył ze zdziwieniem jeden z posłów, wiedzą, jak należy postępować, ale tego nie robią.
W tej dziedzinie możemy z dumą uważać się za kontynuatorów tradycji spartańskich: nieraz słyszałem z ust odwiedzającego Polskę cudzoziemca, że szczególne wrażenie wywarł na nim zwyczaj ustępowania starszym osobom miejsc w tramwajach i autobusach. Chwilami można jednak dojść do wniosku, że Spartanie przywiązywali przesadną wagę do tego przejawu grzeczności. Plutarch opowiada o spartańskim młodzieńcu, który gdzieś w Grecji zobaczył człowieka siedzącego w latrynie (co Spartanie uważali za zbytek wygodnictwa). Nigdy bym nie usiadł na miejscu, oświadczył młodzieniec, z którego nie wypadałoby mi wstać na widok starszego człowieka!
Tym bardziej szokujące musiało być postępowanie młodego człowieka, który nie wstał z miejsca, widząc wybitnego wodza, ale bezdzietnego męża, Derkyllidasa.
— Nie wstaję — powiedział — bo ty nie płodzisz tych, którzy kiedyś mnie będą ustępować miejsca!
Przypomina mi to anegdotę o wybitnym filozofie, Kazimierzu Twardowskim, który ustąpił pewnej pani miejsce w tramwaju. Gdy dama usiadła, profesor oznajmił:
— Nie powiedziała pani dziękuję. Proszę wstać, ja znowu siadam!
Despekt, który spotkał Derkyllidasa, pokazuje, jak wielką wagę przywiązywali Spartanie do posiadania licznego potomstwa. Nic dziwnego: byli oni mniejszością we własnym kraju, Lakonii i nieraz wyglądało na to, że grozi im wymarcie. Na uwagę zasługują ich obyczaje małżeńskie. Spartanin prawie nie widywał swojej żony, zakradał się tylko do jej sypialni w najgłębszej tajemnicy, w samym środku nocy. W ten sposób małżonkom nie groził przesyt wynikający z ciągłego przebywania ze sobą, a ich uczucie pogłębiał dreszcz emocji towarzyszący potajemnym spotkaniom. Dzięki temu Spartanie nie interesowali się cudzymi żonami.
— Jaka jest u was kara za cudzołóstwo? — pytał Spartanina pewien cudzoziemiec.
— W naszym kraju nie ma cudzołożników — odpowiedział Spartanin.
— No ale jeśli się taki znajdzie? — drążył cudzoziemiec z delikatnością amerykańskiego dziennikarza.
— To musi złożyć w ofierze wielkiego byka, który stojąc za górą Tajget przechyli łeb przez szczyt góry i napije się wody z naszej rzeki, Eurotasu.
— A skąd by wziął takiego byka? — spytał zdumiony przybysz.
— A skąd by się wziął w Sparcie cudzołożnik? — odpowiedział pytaniem na pytanie Spartanin, dowodząc tym samym, że postępują tak nie tylko Żydzi i Irlandczycy.
Ważniejsza jednak od cnoty żon i córek była dla Spartan troska o przyszłość ojczyzny. Jak pisze rzymski historyk Justyn, gdy żołnierze spartańscy przez dziesięć lat przebywali z dala od domu, tocząc wojnę z Mesenią, uświadomili sobie, że jeśli wojna dłużej potrwa, grozi im, że nie zostawią po sobie potomstwa. Wysłali wobec tego do Sparty grupę młodzieńców, którzy mieli zapobiec temu nieszczęściu. Wykonawcy tej misji specjalnej mieli prawo, a nawet obowiązek, spać ze wszystkimi Spartankami. Taki urlop byłby pewnie marzeniem każdego żołnierza na froncie jakiejkolwiek wojny. Ta idylla źle się jednak skończyła, bo synowie zrodzeni z tych związków, zwani Parteniami, synami panien (zawsze to lepiej brzmi niż bękarty), musieli znosić docinki z powodu swego pochodzenia i nie mieli pełnych praw obywatelskich. W końcu rozgoryczeni swym położeniem próbowali przejąć władzę w państwie. Spartanie udaremnili ten zamach stanu i wygnali Parteniów do Italii, gdzie założyli oni miasto Tarent. Cały ten przykry incydent miał jedną dobrą stronę: może wtedy po raz pierwszy przyszło Spartanom do głowy, że wojna nie może być jedynym celem życia.
Zaufanie do tej informacji, że w Sparcie cudzołóstwo było wręcz nie do pomyślenia, podważa anegdota w Moraliach Plutarcha. Czytamy tam, że Spartanin, który miał brzydką żonę, przyłapał ją kiedyś z kochankiem.
— Biedaku — powiedział do gacha — ty przecież nie musisz!
Rzecz jasna, taka scena mogłaby się zdarzyć w jakimkolwiek innym mieście. Zresztą sam Plutarch w innej części Moraliów czyni bohaterem tej anegdoty mieszkańca Bizancjum. Mamy tu po prostu do czynienia z jednym z niezliczonych dowcipów na temat niewierności małżeńskiej, jakie powstają w każdej epoce. (...)
W gruncie rzeczy bardziej szokujące może się wydać to, co Plutarch pisze zupełnie serio w żywocie Likurga, prawodawcy, który jeśli wierzyć legendzie był twórcą ustroju Sparty. Jeśli starszemu mężowi młodej kobiety spodobał się jakiś piękny i dzielny młodzieniec, to mógł on, upewniwszy się co do jego zalet, wprowadzić go w jej łoże, aby napełnił ją szlachetnym nasieniem, płodząc dziecko uważane za własne dziecko małżonków. Z kolei zacny mężczyzna mógł przekonać męża płodnej i cnotliwej kobiety, by pozwolił mu się z nią zejść i spłodzić znakomite potomstwo, jak ktoś, kto sieje na żyznej glebie.
Może nam się to kojarzyć z postulatami hitlerowskich specjalistów od ulepszania rasy. Zresztą niejeden ekspert w dziedzinie eugeniki był pewno absolwentem któregoś ze znakomitych niemieckich gimnazjów klasycznych i dobrze znał Plutarchową biografię Likurga.
Dziecko spłodzone przez męża lub godnego zastępcę było od niemowlęctwa hartowane: już noworodka kąpano w winie lub lodowatej wodzie. Od dwunastego do osiemnastego roku życia chłopcy żyli skoszarowani pod dowództwem dwudziestoletniego oficera. Przez cały ten czas kąpali się tylko parę razy w roku (ten aspekt spartańskiego wychowania chyba szczególnie by odpowiadał naszym pociechom). Dostawali bardzo mało jedzenia i musieli kraść, by nie umrzeć z głodu. Taka kradzież nie była w oczach Spartan niczym złym: uważali oni, że człowiek, który nie potrafi upilnować własnego mienia, jest sam sobie winien. Wielką hańbą jednak okrywał się chłopiec, który dał się przyłapać na kradzieży. Podziw starożytnych budziła historia chłopca, który ukradł małego liska i trzymał go pod płaszczem. Zwierzę przegryzło małemu złodziejowi brzuch i zjadło mu trzewia, on jednak nie dał po sobie poznać, że coś mu dolega, nie chcąc, by kradzież wyszła na jaw.
W czasie posiłków oficer zadawał swym podkomendnym rozmaite pytania. Jeśli ktoś udzielił złej lub zbyt rozwlekłej odpowiedzi, czekało go bolesne uderzenie w kciuk. Myślę, że tu należy szukać źródła zwięzłości, z której zawsze słynęli Spartanie (jeszcze dziś krótką wypowiedź nazywamy lakoniczną, od ojczyzny Spartan Lakonii). Bicie wytwarzało zapewne odruch warunkowy i gdy dorosły już Spartanin zamierzał wdać się w dygresję lub pofolgować elokwencji, swędzenie kciuka przywoływało go do porządku.
Niechęć Spartan do krasomówstwa była szczególnie widoczna w stosunkach dyplomatycznych. Pozostali Grecy nazywali często członków poselstwa wysłanego do innego miasta mówcami, uważając, że ich głównym zadaniem jest olśnienie gospodarzy potokiem wymowy. Kiedyś podobno posłowie z wyspy Samos przybyli do Sparty, by prosić o pomoc wojskową. Wysłuchawszy ich bardzo długich przemówień, Spartanie odpowiedzieli:
— To, co mówiliście na początku, zdążyliśmy już zapomnieć, a tego, co mówiliście na końcu, nie rozumiemy, bo nie pamiętamy początku.
Poseł z innego miasta zakończył rozwlekłą mowę pytaniem:
— I co mam powiedzieć tym, którzy mnie przysłali?
— Powiedz im — odrzekli Spartanie — że ty z wielkim trudem zmusiłeś się, by wreszcie przestać mówić, a my, by ci do końca nie przerywać.
Tematem licznych anegdot są stosunki Spartan z Filipem Macedońskim, ojcem Aleksandra Wielkiego. Pewnego razu do Filipa przybył poseł ze Sparty. Król, który oczekiwał wielkiego, uroczystego poselstwa, zawołał z wściekłością:
— Jak to? Spartanie ośmielają się przysyłać do mnie jednego posła?
— Jednego, bo do jednego! odpowiedział spokojnie wysłannik Sparty, pokazując tym samym, że Filip nie powinien oczekiwać od jego miasta nie tylko zbędnych posłów, lecz również zbędnych słów.
Pokonawszy Greków pod Cheroneją, Filip wysłał do Sparty list z zapytaniem, czy chcą, by zjawił się w ich mieście jako wróg, czy jako przyjaciel. Odpowiedź brzmiała: Ani, ani.
Podziw dla Sparty widać w utworach różnych czasów, w tym również w dziele, w którym zdrowy rozsądek nie pozwalałby się go spodziewać. Mam na myśli biblijną I Księgę Machabejską, przedstawiającą walkę Żydów w II wieku przed Chrystusem z panowaniem Seleucydów, którzy próbowali narzucić siłą ludowi Izraela grecką kulturę i religię.
Znajdujemy tam list wysłany rzekomo przez króla Sparty Arejosa do arcykapłana Oniasza: „Jak wynika z pewnego dokumentu, Spartanie i Żydzi są braćmi, pochodzącymi z rodu Abrahama. Dowiedziawszy się o tym, prosimy was, byście napisali, jak wam się powodzi. My zaś wam oświadczamy, że wasze bydło i mienie należy do nas, a nasze do was”. Na ten list, będący przykładem spartańskiej zwięzłości, adresaci odpowiadają kilkadziesiąt lat później. Inny już arcykapłan, Jonatan, pisze, że Żydzi cenią sobie przyjaźń z niedawno odnalezionymi braćmi i wspominają Spartan we wszystkich modlitwach. Wyjaśnia też, że tak długo zwlekali z odpowiedzią, gdyż nie chcieli wciągać przyjaciół w toczone przez siebie wojny.
Trudno uwierzyć, by rzeczywiście Spartanie nagle odkryli, że pochodzą od Abrahama. Skąd w takim razie przyszło to do głowy autorowi I Księgi Machabejskiej? Widać ówcześni Żydzi, mimo że bronili się przed zalewem kultury helleńskiej, zdążyli nią na tyle przesiąknąć, by przejąć od Greków mit Sparty jako idealnego państwa.
Przypomina mi się kolega ze szkoły podstawowej, który mnie przekonywał, że Apacze nie są Indianami, bo Indianie są podli i tchórzliwi, a Apacze szlachetni i dzielni. Tak samo kronikarz powstania Machabeuszy uznał, że skoro Spartanie są tacy wspaniali, to wypada ich uznać raczej za Żydów niż za Greków.
Mikołaj Szymański
zgłoś uwagę
Przeglądaj encyklopedię
Przeglądaj tabele i zestawienia
Przeglądaj ilustracje i multimedia