Dobre wychowanie
 
Dobre wychowanie
Gdy przeglądamy XVI-wieczne traktaty zawierające pouczenia, jak się należy zachowywać w towarzystwie, czasem znajdujemy w nich rady, które dziś brzmią osobliwie i zabawnie, ale kiedy indziej widzimy, że te podręczniki nie całkiem się zdezaktualizowały.
Na przykład czytając w wydanym w 1530 roku traktacie Erazma z Rotterdamu O grzecznym zachowaniu chłopców, że nierzadko ludzie dzielniejsi i pożyteczniejsi dla państwa przegrywali w życiu politycznym z rywalami mającymi więcej ogłady i kultury osobistej, z trudem możemy uwierzyć, że ten tekst powstał prawie pięć wieków temu, a nie po ostatnich wyborach.
Każdy z nas miał często do czynienia z takimi ludźmi, o jakich pisze Giovanni Della Casa w powstałym przed rokiem 1555 sławnym włoskim podręczniku dobrych manier Galateo. Autor twierdzi, że kłamać można nie tylko słowem, lecz również czynem. Tego ostatniego występku dopuszczają się na przykład ci, którzy zachowują się tak, jakby się wypierali swojej pozycji społecznej:
„Choć należy im się pierwsze i najwyższe miejsce, próbują usiąść na samym końcu stołu i trzeba niesłychanego trudu, by temu zapobiec, gdyż ciągle cofają się jak narowiste kucyki. Wiele kłopotów ma z nimi towarzystwo przed każdymi drzwiami, gdyż za nic w świecie nie chcą przejść pierwsi, lecz schodzą na bok i bronią się wymachując rękami. Co parę kroków trzeba wdawać się z nimi w walkę, co zakłóca przyjemność rozmowy albo przeszkadza w omawianiu ważnych spraw”.
W XVI-wiecznych podręcznikach etykiety spotykamy też zalecenia, które dzisiejszy czytelnik uzna za słuszne, dziwiąc się jednak, że w ogóle się mówi o tak oczywistych sprawach i że autor formułuje przepis w sposób niezbyt kategoryczny.
Erazm w swoim traktacie pisze: „Gdy masz zasiąść do stołu z czcigodniejszymi od siebie, zdejmij czapkę i uczesz włosy, chyba że innego zachowania wymaga obyczaj kraju, w którym jesteś, albo nakaz osoby, której wypada się posłuchać”.
Nie sądzę, by Jan Kamyczek lub inny autor dzisiejszych podręczników savoir-vivre'u uznał w ogóle za godne wzmianki, że nie siada się do posiłku w czapce. Warto w związku z tym wspomnieć, jak angielski humorysta P.G. Wodehouse, autor książek z życia lordów, po przyjeździe do Nowego Jorku zachwycał się manierami bywalców tamtejszych tanich restauracji. Twierdził on, że za każdym razem, gdy kelnerka przynosi kolejne danie, szarmancki gość unosi się lekko z krzesła i uchyla kapelusza.
Łatwo jest zdjąć nakrycie głowy, trudniej natomiast zdecydować, co z nim po zdjęciu zrobić. Na szczęście Erazm o tym również za nas pomyślał:
„W czasie rozmowy należy czapkę trzymać w lewej ręce, a prawą dłoń lekko przysunąć do pępka albo, co uchodzi za wytworniejsze, złączywszy dłonie tak, by wystawały oba kciuki, pozwolić czapce, by zwisała zakrywając okolice łona”.
Obawiam się jednak, że to wytworniejsze zachowanie uznano by dziś za nieco nieprzystojne. Obiekcje mógłby budzić zwłaszcza widok kciuków wystających zza czapki we wspomnianych okolicach.
Zbyt częste zdejmowanie czapki może się skończyć kichaniem. Jak wynika jednak z traktatu Erazma, istnieje też inny związek między tymi dwiema czynnościami:
„Jeśli w cudzej obecności poczujesz potrzebę kichnięcia, grzecznie jest się odwrócić. Po chwili, gdy już przejdzie atak, trzeba przeżegnać twarz znakiem krzyża, a następnie, zdejmując czapkę, ukłonić się tym, którzy ci życzyli zdrowia — co być może będziesz musiał zgadnąć, bo kichanie, tak samo jak ziewanie, zupełnie pozbawia nas słuchu — i przeprosić ich lub im podziękować. Mówienie komuś, kto kichnął: «Na zdrowie», jest pobożnym uczynkiem. W obecności kilku osób starszych życzących zdrowia czcigodnemu mężowi lub białogłowie, chłopiec powinien odsłonić głowę”.
Zawsze podobała mi się argumentacja szlachcica francuskiego, o którym pisze w Próbach Montaigne. Szlachcic ten zawsze wycierał nos palcami i twierdził, że nie rozumie tych, którzy przechowują własny śluz nosząc go przy sobie w koronkowych chusteczkach.
Erazm zajmuje tu postawę kompromisową — zezwala chłopcom na używanie zarówno chusteczek, jak i palców:
„Wycieranie nosa czapką lub rękawem to obyczaj wieśniaków, a przegubem lub łokciem — handlarzy rybami solonymi. Niewiele wytworniej jest robić to ręką, jeśli się potem wciera śluz w ubranie. Przystoi wydzielinę nosa zbierać w chusteczkę, odwróciwszy się nieco, jeśli są przy tym dostojniejsze osoby. Jeśli wytarłszy nos dwoma palcami rzucisz śluz na ziemię, powinieneś od razu rozetrzeć go nogą”.
Nie każdy się chyba domyśli, że w tym tekście tkwi subtelna i uczona aluzja literacka. Erazm nawiązuje tu do napisanej w I wieku przed Chrystustem Retoryki dla Herenniusza. Jej autor pouczając mówców, jak można sugerować słuchaczom pewne fakty, nie mówiąc o nich wprost, podaje przykład: „jeślibyś powiedział synowi handlarza rybami solonymi: «Zamilcz ty, którego ojciec zwykł sobie wycierać nos łokciem!»”.
Dziwnie brzmią dla nas rady Erazma dotyczące jedzenia jajek na miękko. Dziś chyba nikt nie ma skłonności do zachowań krytykowanych w podręczniku, ale też mało kto użyje sposobu zalecanego przez autora:
„Śmiesznie wygląda, gdy ktoś paznokciami lub kciukiem wybiera resztki jajka ze skorupki. Jeszcze bardziej ośmiesza się ten, kto robi to włożywszy do środka język. Wytworniej jest posłużyć się nożem”.
Wróćmy jeszcze do podręcznika dobrych manier Giovanniego Della Casa. Oto co pisze autor o formułach używanych na pożegnanie i na zakończenie listu:
„Chociaż pocałunek jako oznaka szacunku należy się właściwie tylko relikwiom i innym świętym przedmiotom, jednak jeśli w twoim kraju panuje zwyczaj mówienia na odchodnym: «Panie, całuję dłoń Waszmości» albo: «Jestem Waszmości sługą», albo: «Jestem Waszmości niewolnikiem w kajdanach», nie bądź wybredniejszy od innych. Żegnając się lub pisząc list używaj nie takiego pozdrowienia, jakiego żądałby rozum, lecz tego, którego wymaga zwyczaj. Nie rób tak, jak by się chciało lub powinno robić, lecz tak, jak się robi. Nie mów: «A czegóż to on jest panem?» ani: «Czy ten człowiek może został moim proboszczem, że mam go całować w rękę?»”.
Giovanni Della Casa podkreśla jednak, że takie formuły jak „sługa uniżony” w żadnym wypadku nie powinny być używane przez służących:
„Rzemieślnicy i ludzie niskiego stanu nie powinni używać bardzo uroczystych ceremonii w stosunkach z magnatami i panami, bo budzi to niechęć, gdyż, jak się zdaje, panowie oczekują od nich raczej posłuszeństwa niż uhonorowania. I dlatego źle robi sługa, który zaleca swe służby panu, gdyż ów poczytuje to sobie za hańbę. Wydaje mu się bowiem, iż sługa chce podać w wątpliwość to, że on jest panem i że to on ma rozkazywać i narzucać swą wolę”.
Formuły grzecznościowe zawierające słowo „sługa” znikły już z naszego języka, pozostało jedynie słowo serwus, łacińska nazwa niewolnika, której my i Austriacy używamy jako poufałego pozdrowienia. Może powyższy cytat zawiera odpowiedź na pytanie, dlaczego nie wypada mówić „serwus” do szefa?
Mikołaj Szymański
zgłoś uwagę
Przeglądaj encyklopedię
Przeglądaj tabele i zestawienia
Przeglądaj ilustracje i multimedia