Walijczycy
 
Walijczycy
W kulturze walijskiej zawsze wielką rolę odgrywali bardowie — pieśniarze, uchodzący za mędrców i proroków. Jak uczy nas historia polskiej poezji romantycznej, wieszczowie często krzywo patrzą na siebie nawzajem. Rozładowaniu takich animozji służyły w Walii zawody bardów. Z nich zresztą wywodzi się kultywowana nadal tradycja dorocznego festiwalu muzyki i poezji walijskiej, nazywanego eisteddfod (co znaczy dosłownie „posiedzenie”).
Zawody bardów są kulminacyjnym punktem jednej z średniowiecznych legend walijskich zawartych w zbiorze Mabinogion. Opowiada ona, że młodzieniec imieniem Elphin wyłowił z morza skórzany worek, w którym znalazł Taliesina — barda o wyglądzie małego chłopca, będącego jednym z wcieleń znanego z legend arturiańskich czarodzieja Merlina.
Taliesin okazał się tak znakomitym bardem, że Elphin przebywając na dworze króla Maelgwna (imiona i nazwy walijskie mniej przerażają, gdy się wie, że „w” należy w nich czytać jak „u”) oświadczył, że ma żonę, która dorównuje cnotą każdej damie z królestwa gospodarza, i barda, który przewyższa biegłością wszystkich bardów króla.
Oburzony tymi słowami Maelgwn wtrącił Elphina do lochu, a następnie, chcąc skompromitować jego żonę, wysłał do niej swego syna Rhuna. Mądry Taliesin uprzedził swą panią, że jej małżonek jest uwięziony, a królewicz Rhun dybie na jej cnotę. Wierna małżonka zastosowała podstęp znany nam z polskich przedwojennych komedii filmowych: przebrała w swoje szaty służącą, nakładając jej na palec swój pierścień. Rhun ucztował z przebraną służką, a gdy ona wypiwszy wiele wina, do którego zresztą Rhun wsypał jej proszku nasennego, zapadła w głęboki sen, królewicz obciął jej palec, na którym był pierścień. Udowodniwszy, że jest biegłym anestezjologiem, Rhun zawiózł amputowany palec swemu ojcu. Maelgwn kazać sprowadzić z lochu Elphina i pokazał mu rzekomy dowód niewierności małżonki.
— Po pierwsze odrzekł Elphin — ten pierścień zawsze luźno siedział na kciuku mojej żony, podczas gdy tu wyraźnie widać, że z trudem udało się go wsunąć na mały palec. Po drugie, odkąd znam moją żonę, co sobotę obcinała ona paznokcie przed pójściem spać. Tymczasem możesz, królu, łatwo spostrzec, że paznokieć nad tym palcu nie był obcinany od miesiąca. Po trzecie jest widoczne, że ręka, z której ucięto ten palec, ugniatała ciasto chlebowe w ciągu trzech dni przed jego obcięciem, a mogę cię zapewnić, panie, że moja żona nigdy nie ugniatała ciasta, odkąd została moją żoną.
Ten godny Sherlocka Holmesa popis spostrzegawczości i dedukcji nie uchronił Elphina przed dalszym pobytem w lochu. Wreszcie bard Taliesin wybrał się na dwór Maelgwna, by uwolnić swego pana. Akurat dwudziestu czterech bardów, z których król był niezwykle dumny, przyszło się pokłonić Maelgwnowi. Taliesin — pamiętajmy, że wyglądał on jak małe dziecko — usiadł w kącie, a gdy bardowie przechodzili, wysunął ku nim stulone w ryjek wargi i przesuwając po nich palcem wydał dźwięk „blerum, blerum!” (jeśli ten opis jest niejasny, radzę obejrzeć jakiś film z Kaczorem Donaldem). Bardowie co prawda nie zwrócili uwagi na robiącego miny chłopca, ale gdy stanęli przed królem, zamiast przemówić, sami zrobili ryjek i zagrali palcem na wargach „blerum, blerum!” Zbity z tropu król uznał, że się popili.
Doprowadzonych do takiego stanu bardów Taliesin wyzwał, by stanęli z nim w zawody. Zaśpiewał im pieśń, w której żądał odpowiedzi na trudne pytania:
Czemu kamień jest twardy?
Dlaczego cierń jest ostry?
Kto jest twardy jak krzemień?
Kto jest słony jak morze?
Kto tak jak miód jest słodki?
Kto jest jeźdźcem na burzy?
Czemu nos jest kanciasty,
koło jest zaś okrągłe?
Dlaczego dar ma mowy
język, nie inny członek?
Powtarzający nadal „blerum, blerum” bardowie nie potrafią odpowiedzieć na te zagadki. Ku rozczarowaniu czytelnika nie odpowiada na nie zresztą również sam Taliesin. W każdym razie potęgą swej pieśni zmusza on Maelgwna, by zwrócił wolność Elphinowi. Przy okazji opowiada, co myśli o swoich kolegach po fachu. Mimo upływu wielu wieków nadal można spotkać podobne, często krzywdzące opinie o poetach:
Wiodą do zguby zamężne niewiasty,
niewinne mniszki Maryi uwodzą.
Spędzając życie na czczych przyjemnościach
niesprawiedliwie ośmieszają ludzi.
Po nocach piją, a dnie przesypiają.
Chleb jedzą, żadną nie zdobyty pracą.
Kościołem gardzą, chadzają do karczmy.
Trudno odmówić uroku legendom walijskim. Jednak ten naród, który osiadł w Brytanii na wiele wieków przed przodkami Anglików, nie cieszył się zbytnim szacunkiem u tych ostatnich. Albert Pollard w biografii Henryka VIII przytacza wydaną przez tego króla ustawę. Król gani Walijczyków za to, że ich (przekład Ireny Szymańskiej) „prawa, zwyczaje, obyczaje i obrządki różnią się wielce od praw i obyczajów tego królestwa”, i za to, że „powszechnie posługują się językiem wcale niepodobnym i inaczej brzmiącym niż przyrodzona mowa ojczysta używana w tym królestwie”, i postanawia „całkiem wytrzebić, każdy oddzielnie i wszystkie razem, ponure obyczaje i obrzędy”.
W dzień świętego Dawida, patrona Walii, 1 marca, obnoszono zrobioną ze starych szmat figurę Walijczyka z porem (narodową rośliną tego ludu) przypiętym do kapelusza. Od siedemnastego wieku powtarzano też chętnie żartobliwy wierszyk, do którego dopisywano z czasem coraz to nowe zwrotki:
Trzech dobrodusznych Walijczyków
— tak wieść przynajmniej niesie -
pierwszego marca się wybrało
na polowanie w lesie.
Choć przez dzień cały polowali,
nie napotkali zwierza,
jedynie statek, co żeglując
do portu z wiatrem zmierzał.
Jeden powiedział: — To jest statek!
Potrząsnął drugi głową.
Rzekł trzeci: — To jest dom z urwanym
kominem, daję słowo!
Choć przez noc całą polowali,
nie napotkali zwierza,
jedynie księżyc, co po niebie
ku zachodowi zmierzał.
Jeden powiedział — To jest księżyc!
Potrząsnął drugi głową.
Rzekł trzeci: — To jest kawał sera
odcięty, daję słowo!
I znów przez cały dzień polując
nie napotkali zwierza,
jedynie jeża w krzaku jeżyn.
Wziąć nikt go nie zamierzał.
Jeden powiedział: — Widzę jeża!
— Nie! — drugi rzekł, a trzeci:
— To poduszeczka, w którą szpilki
źle powsadzały dzieci!
I znów przez całą noc polując
nie napotkali zwierza,
tylko zająca w polu rzepy.
Wziąć nikt go nie zamierzał.
Jeden powiedział: — To jest zając!
Potrząsnął drugi głową.
Rzekł trzeci: — To jest cielę, które
za matką tęskni — krową!
I znów przez cały dzień polując
nie napotkali zwierza,
jedynie sowę w ostrokrzewie.
Wziąć nikt jej nie zamierzał.
Jeden powiedział: — To jest sowa!
Potrząsnął głową drugi.
Trzeci powiedział: — To jest starzec.
Ma w brodzie siwe smugi!
Mikołaj Szymański
zgłoś uwagę
Przeglądaj encyklopedię
Przeglądaj tabele i zestawienia
Przeglądaj ilustracje i multimedia