Browne Thomas
 
Browne Thomas
Holenderskie przysłowie mówi, że w alfabecie więcej jest spółgłosek niż samogłosek. Niejednego czytelnika chyba zdziwi, że to niewątpliwie słuszne zdanie może kryć w sobie jakąś głębszą myśl. Holendrzy jednak rzeczywiście używają go w sensie przenośnym. Chodzi im mianowicie o to, że ludzie na ogół przyłączają się do cudzych opinii, natomiast rzadko wypowiadają sądy wynikające z samodzielnych przemyśleń.
Ta uwaga może mieć szczególne zastosowanie do kwestii religijnych. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli się zważy, że wyznawcy tych religii, które opierają się na pradawnych świętych tekstach i na wielowiekowej tradycji ich interpretacji, muszą w rozważaniach teologicznych liczyć się z autorytetem poprzedników i mają stosunkowo wąski margines swobody. Rzecz jasna, pojawiają się od czasu do czasu reformatorzy religijni, którzy próbują wyzwolić się z więzów tradycji. Można jednak znaleźć również myślicieli, którzy nie zrywając z poglądami przodków pokazują, że są zdolni do świeżego i ciekawego spojrzenia na religię.
Jednym z nich jest lekarz Thomas Browne (1605–83), autor angielskiego traktatu opatrzonego łacińskim tytułem Religio medici (Religia medyka). Tytuł dzieła może się wydawać dziwny. Czy każda profesja ma mieć swoją własną religię? Czy można mówić o religii krawca, piekarza lub oberżysty? A jednak tytuł ten ma swoje uzasadnienie. Gdy Browne wymienia przyczyny, które go skłoniły do rozważań religijnych, przede wszystkim wspomina o powszechnym zgorszeniu, jakie budzi podejście do wiary jego kolegów po fachu. W Anglii lud powiadał: Gdzie trzech lekarzy, tam dwóch ateistów. W naszej części Europy podobną opinią cieszą się szewcy, czego dowodzi następująca zwrotka słowackiej piosenki ludowej:
 Chcą mnie wydać, chcą mnie wydać za szewczyka.
      Szewczyk Boga nie zna,
      kopytem się żegna.
  Nie pójdę zań, nie pójdę zań!
Przekonanie o ateizmie szewców jest chyba bezpodstawne. Inaczej ma się sprawa z lekarzami: jeśli wierzyć Browne'owi, niektórzy ówcześni medycy tak bardzo ufali starożytnym autorytetom, że podawali w wątpliwość podstawy wiary chrześcijańskiej: „Pamiętam Włocha, doktora nauk przyrodniczych, który nie mógł do końca uwierzyć w nieśmiertelność duszy, gdyż Galen wydaje się w to wątpić”. Ta fascynacja mądrością pogańską nie ominęła również księży: „We Francji — dodaje Browne — zaprzyjaźniłem się z duchownym, człowiekiem niezwykle utalentowanym, którego w tej samej kwestii tak zbiły z tropu trzy linijki Seneki, że wszystkie nasze odtrutki, zaczerpnięte z Pisma Świętego i filozofii, nie mogły zwalczyć trucizny jego błędu”.
Bardziej jednak, niż Galen i Seneka, mogą zamącić komuś w głowie pisma pewnych teologów. Autor Religio medici zauważa, że tekst Biblii bywa punktem wyjścia do bardzo osobliwych spekulacji: „Mogę czytać o tym, jak gołębica wypuszczona z arki Noego już do niej nie wróciła, nie zastanawiając się nad kwestią, jak odnalazła swego samczyka, który pozostał w arce. Gdy czytam o wskrzeszeniu Łazarza, nie zadaję sobie pytania, gdzie tymczasem przebywała jego dusza, ani nie wszczynam procesu sądowego, by ustalić, czy jego spadkobierca mógł zgodnie z prawem zachować odziedziczony po nim majątek i czy Łazarz, choć przywrócony do życia, nie miał już żadnych praw do swego dawnego mienia. Nie zagłębiam się w dysputę, czy Ewa powstała z lewego boku Adama [...]. Wierzę, że została stworzona z jego żebra, ale nie pytam, które z nich dwojga będzie miało to żebro w chwili zmartwychwstania. Nie zastanawiam się, czy Adam był hermafrodytą, jak utrzymują rabini powołując się na dosłowne brzmienie tekstu — Browne ma tu na myśli Księgę Rodzaju 1, 27: „Mężczyzną i kobietą stworzył ich” — ponieważ jest sprzeczne z rozsądkiem, by hermafrodyta istniała przed powstaniem kobiety, czyli by połączenie dwóch natur istniało przed stworzeniem drugiej z nich. Podobnie nie badam, czy świat został stworzony na jesieni, w lecie czy na wiosnę, gdyż powstał on we wszystkich porach roku. Niezależnie bowiem od tego, w którym znaku Zodiaku stoi Słońce, cztery pory roku występują [...] jednocześnie na całej Ziemi, po kolei zaś w jej poszczególnych częściach. Nie tylko w filozofii, lecz również w teologii ludzie, obdarzeni rzekomo wielką bystrością, wynajdują i omawiają niezliczone ciekawostki, które nie zasługują na to, byśmy je badali dla rozrywki, a tym bardziej na to, byśmy się nimi na poważnie zajmowali. Tego rodzaju dzieła nadają się tylko do umieszczenia w bibliotece Pantagruela w jednej oprawie z De modo cacandi Tartareta”. Browne nawiązuje tu do katalogu fikcyjnych dzieł, który zamieszcza Rabelais w Gargantui i Pantagruelu, w rozdziale (tytuł w przekładzie Boya) Jako Pantagruel przybył do Paryża i jakie piękne księgi widział w księgarni Świętego Wiktora. Piotrowi Tartaretowi, rektorowi Uniwersytetu Paryskiego w roku 1490 i autorowi scholastycznego komentarza do dzieł Arystotelesa, zostaje tam przypisany traktat O sposobie fajdania.
Ciekawe są rozważania Browne'a — który jako lekarz z pewnością widywał nieraz ludzi umierających — o śmierci: „Jestem z natury nieśmiały i ani obcowanie z ludźmi, ani wiek, ani podróże nie nauczyły mnie pewności siebie ani zuchwałości. Ta moja skromność ma pewien aspekt, który rzadko dostrzegałem u kogokolwiek innego: prawdę mówiąc nie tyle obawiam się śmierci, co jej się wstydzę. Jest to żałosną i haniebną stroną natury ludzkiej, że w jednej chwili nasze ciało przybiera tak szpetną postać, iż nasi najbliżsi przyjaciele, żona i dzieci wpatrują się w nas z przerażeniem, a ptaki i zwierzęta polne, które wcześniej pod wpływem naturalnego strachu były nam posłuszne, teraz zapominając, że nam podlegają, zaczynają nas zjadać. Samą tą myślą jestem tak wzburzony, że wolałbym utonąć w odmętach morza. Zginąłbym w nich [...] z dala od ciekawych oczu, łez współczucia i pouczeń o ludzkiej śmiertelności. [...] Nie znaczy to, że wstydzę się anatomii mego ciała ani że mogę oskarżyć naturę o partactwo przy tworzeniu któregoś z mych członków, ani też, że moje grzeszne życie ściągnęło na mnie jakąś wstydliwą chorobę. Uważam, że dla robaków mogę być równie pożywnym kąskiem, jak ktokolwiek inny”. Te obsesyjne myśli o estetyce umierania nie są niczym niezwykłym w epoce baroku.
Książka Browne'a powstała najprawdopodobniej około roku 1635, a więc w parę lat po procesie Galileusza. Trudno się zatem dziwić, że autor zastanawia się, czy przyrodnik powinien narażać życie w obronie prawd naukowych. „Współczuję owemu nieszczęsnemu biskupowi, który został męczennikiem sprawy antypodów. Jednak to, że naraził życie dla takiej błahostki, sprawia, że muszę go uznać za równie szalonego, jak głupi byli ci, co go skazali. [...] Drożdżami i zaczynem wszelkich działań — nie tylko politycznych, lecz również religijnych — jest roztropność. Jeśli wbrew jej nakazom damy się wtrącić w płomienie stosu, popełnimy zabójstwo i, jak się obawiam, po tym ogniu czeka nas inny”. Browne wspomina tu o biskupie Salzburga z VIII wieku, Wirgiliuszu, którego podobno obwołano heretykiem za to, że wierzył w istnienie antypodów.
Miłośnikom Przygód dzielnego wojaka Szwejka ta niemiła przygoda biskupa przywiedzie na myśl opowieść Szwejka o księdzu dziekanie, który kiedyś wezwał do siebie służącą i powiedział (przekład Pawła Hulki-Laskowskiego):
„Słuchajcie, mówiliście mi kiedyś, że syn wasz jest mechanikiem i że wyjechał do Australii. To byłby wśród antypodów, a święty Augustyn pisze, że każdy, kto wierzy w antypody, jest przeklęty.
— Ależ dobrodzieju — odpowiada kobieta — przecież mój syn pisuje do mnie i przysyła mi pieniądze z Australii.
— To jest złuda diabelska! — odpowiada jej dziekan. — Żadna Australia nie istnieje, to Antychryst was zwodzi!
A w niedzielę wyklął ją publicznie i krzyczał, że Australia nie istnieje. Więc go wprost z kościoła odwieźli do domu obłąkanych”.
Mam nadzieję, że trafił tam pod opiekę lekarzy równie rozsądnych i tolerancyjnych, jak Thomas Browne.
Mikołaj Szymański
zgłoś uwagę
Przeglądaj encyklopedię
Przeglądaj tabele i zestawienia
Przeglądaj ilustracje i multimedia